Upojony namiastką post-kolonialnej cywilizacji wracasz lekko rozpieszczony i kapryśny do miejsca, które już nie łaskocze rogówek jak kiedyś. Na nowo przyzwyczajasz się do odgłosów ulicy i jej mieszkańców funkcjonujących według wciąż niejasnej, chaotycznej formuły. Aby rozkochać w sobie miasto na nowo, zawalczyć o przerwany romans trzeba wykorzystać o pierwszą nadarzającą się okazję i ruszyć w miasto.
Szanghaj to wielki betonowy organizm, zmieniający się z dnia na dzień. Sklepy, plomby, budynki, a nawet całe ulice zmieniają swoje oblicze nieodwracalnie i w mgnieniu oka. Odwiedzając znane zakamarki w poszukiwaniu starych acz nowych rozkoszy czasem można się miło rozczarować, a czasem uronić łzę po zanikających punktach na wydeptanej trasie turysty.
Kto nie może mieć Star Ferry w przystani Hongkońskiej, może mieć prom przez rzekę Huangpu. Pomimo rozkopanego Bundu druga strona z widokiem na Koncesję Francuską, zupełnie nie tknięta, nocą wypada przemiło i nie ściąga tak wielkiej ilości gapiów, więc zadziwiająco spokojny spacer można zaliczyć nawet w sobotni wieczór.
Patykowo czyli wieprz, spieczona ośmiornica i najlepszy kurczak z ulicy powoli umiera, a właściwie rozpada się z dużą pomocą jedynego słusznego wizjonera. Za to w sercu miasta przez długi, długi czas ukrywał się hostel o nieocenionym walorze jakim jest Tsing Tao za 8 rmb i tarasie z drzewem w środku budynku.
Jak widzisz sprawy płyną swoim torem, a tor jest szeroki z dużym spadkiem, rozpędzając miasto jak lawinę w Alpach. Pierwszy przystanek… Expo, ale to z pewnością tylko początek. Starych miejsc szkoda za to nigdy nie zabraknie nowych… i to po powrocie cieszy najbardziej. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pokaże co jest za kolejnym rogiem.
komentarzy 7 do “Upijmy się jeszcze raz”