Halloween… nocna maskarada, która zawsze odbywa się tam gdzie nas akurat nie ma. Nie dlatego, że miejsca znaleźć nie możemy, lecz raczej z powodu samej idei tego „święta”. Kup kostium, wygraj konkurs, zabaluj jakby kończył się świat, a następnego dnia postaw świeczkę na nagrobku. Biedne, przegniłe, celtyckie korpusy przewracają się w grobie. Może mam amnezję i ktoś mi przypomni, ale wydaję mi się, że Halloween zawsze odpuszczaliśmy ;) W mieście Szanghaj natomiast nie!
Odrabiając tygodniową prasówkę, już jakiś czas temu można było domyślić się, iż Halloween tutaj nie przejdzie niezauważalnie. Chyba nie było miejsca w centrum, które nie przygotowało się na ten wieczór. Do Xintiandi ledwo dojechaliśmy, a tłumy oczekujące na paradę przebierańców przekroczyły granicę komfortu i czym prędzej zadokowaliśmy u ruskich na małą szklaneczkę, puree i ogórki.
Niestety kazaczoka zabrakło, a tawariszcze nie dopisali… być może tego dnia skrywali się pod jakąś kabaretką bądź peruką. Kiedy pora jeszcze znośna zabrała znajomych w sen, nasz szlak już prowadził do Bar Rouge. Knajpa z widokiem na Bund, lansem podawanym litrami i towarzystwem wyselekcjonowanym na różne niejasne sposoby. Podczas gdy cały cyrk przy głównym wejściu czeka na kolejną próbę wtarcie do środka, my sprytniejsi nawiązujemy kontakt z „władzą” i niczym nieprzebrane gwiazdy docieramy na szczyt nocnej hedonki.
To właśnie przyciąga większość ludzi do zblazowanych miejsc jak Bar Rouge. Oparci o poręcz z widokiem na Bund, spijający kolorowe drinki na tarasie i wreszcie balujący jakby kończył się świat, mogą poczuć nutkę vip’a w sobie choćby przez jedną noc. I ja to poczułem… i nie żałuję… bo gdy przychodzi ta właściwa noc, ciepła i energetyczna… wtedy tylko głupcy śpią!
PS. W dniu urodzin chciałbym życzyć mojej małżonce: Wszystkiego najlepszego ;)
komentarzy 10 do “Nocny raport mniejszości”
Zostaw komentarz