No i dopadła nas… zima! Pierwsza tak wczesna zima od 10 lat. Przynajmniej tak mówią chińscy metrolodzy. Z prywatnego dochodzenia wynika, iż rok temu o tej porze paradowałbym jeszcze w koszulce i sielanka trwała by do połowy grudnia. W tym roku zaś jak to się mawia w ojczyźnie… „zima zaskoczyła drogowców”. Nie żeby od razu śnieg spadł, ale gdzieś zawiało, gdzieś przymroziło i kilkanaście lotów odwołano. Zdarza się.
Nie było by w tej całej zimowej atmosferze nic dziwnego (zwłaszcza, że nie pochodzę z Jamajki), gdyby nie pomysł na dogrzewanie budynków. Otóż centralnego ogrzewania w Szanghaju nie ma. Jest to charakterystyczna cecha dla budownictwa w tym regionie. Klima, przenośny grzejnik, świeczka, kominek czy elektryczny koc to Twoje opcje. Ściany budynków są cienkie, a okna nie izolowane. Ogrzany pokój w kilkanaście minut po wyłączeniu klimatyzacji zmienia się w obszerną chłodziarkę. Chociaż patrząc z perspektywy reklam Heinekena… nic tylko się cieszyć!
W temacie zimowym, również grypa A/H1N1 zaczyna odgrywać niewielką rolę. Doktor narodu (bo jest takowy), ten sam co kazał chińczykom odpluwać na ulicy zanieczyszczone powietrze, spisał siedmiopunktową listę „Jak zapobiegać wirusowi”, która w tłumaczeniu trafiła do mojej skrzynki. Druga podobna lista przyszła od koleżanki, która twierdzi, iż zwalczyła świńską grypę i pragnie innych przestrzec przed objawami. Dla zainteresowanych, służę materiałami :)
Ot i taki mroźny nastrój sprawił, iż w tym tygodniu miało nie być wieści z Szanghaju. Przynajmniej takich, które mógłbym uzupełnić zdjęciami.
Baracka Obamy nie przyłapałem chociaż zameldował się 3 ulice od nas. A wizytę w konsulacie z okazji Dnia Niepodległości jakoś niechętnie publikuję bo wstyd.
Nie zrozum mnie źle, uroczystości w Konsulacie to pełen ubaw. Jak nie nadęta Polonia to „kwaśna śmietanka”. Bo kiedy pan konsul (nie powiem skąd) chlubnie prezentuje metki krawata i marynarki, rozwija plan wybudowania pola golfowego przed ambasadą, a jeden z przepracowanych dygnitarzy nie radzi sobie z dostawieniem krzesła do stolika, robi się nieświeżo. Mnie zaś żona innego konsula wyzwała od młodych buraków, gdyż nie poczęstowałem jej winem, serwując w tym czasie napój czterem innym uczestnikom dyskusji. Jak sam widzisz wizyta w Konsulacie to gwarantowana rozrywka, uśmiech na twarzy i niesmak w głowie. Dla mnie bomba! Żałuje, że nie miałem aparatu.
PS. Wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń jest całkowicie przypadkowe ;)
komentarzy 11 do “Po łebkach”
Zostaw komentarz