Właściwie chciałem zacząć wpis od „najniebezpieczniejszego szlaku na świecie” bo takim mianem został okrzyknięty odcinek w górach Huashan, ale nie miałem okazji zbadać tego osobiście, więc zostawiam na koniec jako ciekawostkę.
Huashan to jedna z pięciu wielkich gór taoizmu o dużym znaczeniu religijnym. Tak się złożyło, że trafiliśmy tam w niedziele wielkanocną, ale zamiast jajek z majonezem świętowaliśmy przy tradycyjnym makaronie Bian Bian o wielce zawyżonej cenie.
Przyjechaliśmy tu w ramach wycieczki do Xian i jak wspominałem wcześniej grafik był napięty, więc nikt nie nastawiał się na wielką wspinaczkę.
Od wielu osób słyszałem jakie to strome i niebezpieczne miejsce sugerując abyśmy obrali kurs na jeden wybrany szczyt o ile wogóle chcemy „łazić” po górach. Dla mnie sprawa jest prosta, albo szczytujesz albo w ogóle nie zabierasz się za wspinaczkę.
Mając jeszcze niewielką wiedzę o tym, w którą stronę kierować się aby zaznać odrobinę dreszczyku ruszyliśmy na Zachodni Szczyt pokonując miliardy schodów. W chinach schody na szlakach to norma. Z początku trochę z tego drwisz bo jak tu schody kiedy mierzysz się z naturą, ale po pierwszym tysiącu stopni nabierasz szacunku.
Głos przemawiający zza żółtego proporczyka dał nam 4 godziny łącznie z oczekiwaniem w tłumie na kolejkę linową, która zwoziła do punktu spotkania. Po dotarciu na Zachodni Szczyt trzeba było wracać. W drodze powrotnej w biegu zaliczyłem Szczyt Centralny, gdzie nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Mimo wspinaczkowego niespełnienia i spóźnienia, nasza grupa okrzyknęła nas bohaterami bo dla tych co nie podjęli żadnego wyzwania dwa szczyty to już wyczyn. Grunt to dobrać sobie odpowiednią widownie ;)
Huashan dało nam w kość, 5 dni zakwasów łydek i Chuck poruszający się jak Quasimodo to dobry dowód. Gdyby jeszcze udało się załapać na Cliffside Path pewnie ręce bolałby bardziej od kurczowego trzymania łańcuchów.
Powrotu nie planuje, ale zdjęcia z górskiej krawędzi sobie nie daruje!
komentarzy 9 do “Święta Góra Huashan”
Zostaw komentarz