Jak w tytule tradycji musiało stać się zadość. To już trzecie Grand Prix pod rząd kiedy testuje różne zakręty i sektory aby doznania sportowe były optymalne. Jako, że fascynatów tym sportem znacznie ubyło po wypadku Roberta, a i tor Formuły 1 we Wrocławiu brzmi jeszcze śmieszniej niż dwa lata temu, skupie się zatem (z lekkim opóźnieniem) na czymś innym.
Dostać się na Grand Prix w Szanghaju można na trzy sposoby:
1. Kupić bilet w wymarzonym sektorze poprzez oficjalne punkty sprzedaży
2. Dostać bilet od znajomego lub osoby związanej z tą branżą
3. Wejść w układ z konikami sprzedającymi bilety przed wejściem
Trzeci punkt jest mi osobiście obcy, ale techniki i sposoby współpracy z obszerną siecią usług oferowanych przez „lokalnych sprzedawców” zna chyba każdy w tym mieście. Dotyczy to niemal wszystkich publicznych wydarzeń, wliczając seanse filmowe w kinie, gdzie dosłownie w trakcie kupna biletu z boku otrzymujemy nachalną kontrofertę od pana czuwającego przy ladzie. Nie mam pojęcia skąd tak liczna ilość biletów ląduje w ich rekach, ważne jest natomiast to, że atrakcyjność cenowa kusi. Pozostaje tylko pytanie czy z takim biletem da się przejść kontrolę.
Panowie są w stanie przeprowadzić kilka osób przez bramki korzystając z tego samego biletu oraz przetransportować wszystkich do sektora, z którego nie powinni wychodzić bez biletu. Bilet ów zaś ląduje ponownie w kieszeni konika i czeka na kolejnych chętnych przed bramką.
W tym czasie Ci co już są w sektorze ale nadal chcą się poprzemieszczać, na zmianę opuszczają miejsce korzystając z zapożyczonej wejściówki. Inni zaś wykorzystują nieuwagę sektorowych, nierozgarniętych strażników i przemykają się wskakując na schody tam gdzie oko nie widzi.
Tego samego próbują zdesperowani sprzedawcy ulicznego jedzenia, ale przy płocie kontrola jest zdecydowanie lepsza i sprinterów zazwyczaj wyłapią w biegu. No cóż, każdy przeżywa emocje, te związane z torem i te poza nim. Do następnego.
komentarzy 20 do “Tradycyjnie o formule”
Zostaw komentarz